Kiedy byłem dzieckiem Monty Python śmieszył mnie do łez. Teraz nie śmieszy, tylko żenuje. Co się ze mną stało?
Czy możliwe, że mój iloraz inteligencji spada, dowcip tępieje, a umiejętność utrzymania dystansu do Montypythonowego krzywego zwierciadła słabnie?
A może - o zgrozo - odpowiedź na dręczący mnie problem leży zgoła gdzie indziej... Może Monty Python, wbrew zapewnieniom jego admiratorów, w istocie niesie za sobą tylko prostotę uśmiechu dziecka i jego - w sumie niewinny a prosty - obraz świata absurdu, którego osoba wewnętrznie dorosła już nigdy nie pojmie?
Naprawdę mnie to martwi...
Strasznie upraszczasz sprawę. W Twoim przypadku jest tak a nie inaczej, ale przecież nie byłoby wielkim problemem zebrać tłum ludzi, którym dopiero teraz Monty zaczyna się podobać, a wcześniej go nie znosili?
Odważną tezę stawiasz, ale nie zgadzam się z nią zupełnie.
Absurd to wbrew pozorom potężna broń, czasem zbyt finezyjna, by ją uchwycić w lot. Osoba wewnętrznie dorosła tym bardziej powinna być świadoma tego, ile absurdu jest wokół niej, ile absurdu serwuje życie każdego dnia, ile absurdu otacza nas dookoła przez cały czas i powinna być w stanie docenić kogoś, kto potrafi ten absurd trafnie wykryć i dotknąć swoim humorystycznym palcem. Osoba wewnętrznie dorosła tym bardziej powinna być zdolna do utrzymywania zdrowego dystansu do tego wszystkiego, co montypythonowskie krzywe zwierciadło obnaża i ośmiesza. Osoba dorosła, nie dziecko. To nie Madagaskar czy inna płytka kreskówka, do której zrozumienia nie trzeba nic więcej niż znajomość języka.