Sion Sono po raz kolejny udowadnia, że jest jednym z najlepszych. Człowiek, który wyreżyserował Love Exposure, Antiporno i The Whispering Star - trzy wielkie arcydzieła ostatnich lat - nie może nie być geniuszem. Kropka.
Hipnotyzująco monotonne momenty spędzone z samotną bohaterką na pokładzie statku kosmicznego zestawione są z wybuchami emocji towarzyszącymi każdej scenie, która nie dzieje się na statku. Każda wizyta oznacza kolejne spotkanie z człowiekiem. Kolejną cząstkę poznania. Niezrozumienie ludzkiej natury przez bohaterkę zanika. Ludzka niepraktyczność wydaje się być coraz bardziej uzasadniona.
Wielkie pokłady smutku uderzają tak mocno jak fale uderzają o brzeg. Różnica jest taka, że smutek zostaje. I prowadzi do zrozumienia. Każde spotkanie zostawia pamiątkę. Każde spotkanie jest ważne.
Spóźniona przesyłka dostarczona do willi, w której wszechobecne światła zdają się zawierać w sobie całą tęsknotę Veroniki Voss. Krótki spacer, wycieczka rowerowa przez umarłe miasto, okno na stary świat, bolesne przypomnienie o śmiertelności, zgnieciona puszka przyczepiona do buta. I wreszcie - kulminacja - elegia cieni. Cieni ludzkości. Cieni przeszłości. Nawet małe detale, takie jak sporadyczne kichnięcie bohaterki są niesamowicie poruszające w zestawieniu z wielką nieskończonością kosmosu.
To jest film, który naprawdę pokazuje co to znaczy być człowiekiem. Jest nie tylko większy od życia, ale również większy od śmierci. Film się skończył, a ja nadal płakałem. Nawet jeśli Sono przeminie, to ten film pozostanie. Na zawsze.